Yummi mieszkała w jednym z najbardziej meliniarskich miejsc w Gdańsku, ale tuż za torami miała zupełnie inny świat - a przede wszystkim karmicieli, którzy przejmowali się jej losem. Zdjęcia z ogródka pochodzą właśnie z tych czasów.
Któregoś dnia przyszła w miejsce karmienia z potężną, już kilkudniową raną nogi. Po ponad tygodniu spędzonym w szpitalu musiała wrócić na dwór, chociaż wciąż kulała - kompletnie dzikich kotów nie oswaja się na siłę, jeśli tylko można tego uniknąć.
Po jakimś czasie wróciła poturbowana. Kolejne łapanie, leczenie - trzeba było usunąć prawie wszystkie zęby, a do tego okazało się, że kicia jest FIV+. Za dużo było tego, żeby poradziła sobie na dworze, na dodatek w bardzo nieprzyjaznym miejscu.
W kociarni zupełnie się nie odnalazła. Wszelkie próby oswajania przynosiły tylko jeszcze większy stres. (Na jednym ze zdjęć widać technikę oswajania dzikusków z dotykiem za pomocą specjalnej pałeczki. Kotom z ulicy ludzkie ręce kojarzą się wyłącznie z zagrożeniem).
W końcu Yummi trafiła do jednej z naszych wolontariuszek jako rezydentka. Wciąż nie jest zachwycona życiem pod jednym dachem z człowiekiem, ale powoli przekonuje się, że może nie jest to taki najgorszy los. Postanowiła dać ludziom szansę.
Jeśli chcesz pomóc jej przeżyć spokojną starość i dorzucić parę groszy do jej utrzymania, napisz do nas.